W filmowym uniwersum Marvela wysyła się mężczyzn do garów a kobiety wystawia na postumenty.

Poniższy tekst pisany był latem ub.r. a filmy w nim wspomniane odhaczyły daty swoich premier już czas jakiś temu widzom na uciechę, a malkontentom takim jak Spam na nieskrępowane delektowanie się kontrowersjami i skandalami, jakie tym premierom towarzyszyły. 

Po niemal dwuletnim leżakowaniu na półce film Black Widow od Marvel Studios trafił wreszcie do kin oraz na platformę Disney Plus. Lista kowidowych półkowników odrobinę się skróciła, ale taki Bond, Morbius, Diuna, czy Ghostbusters: Afterlife, w oczekiwaniu na tylekroć odkładany dzień premiery, wciąż dojrzewają sobie spokojnie w magazynach wytwórni filmowych jak ser szwajcarski albo dobre wino. 

Studia producenckie liczą zapewne, że wyposzczony widz rzuci się na daną produkcję jak pies na kość, jednak widz, choć faktycznie spragniony nowości, to jednak potrafi być wybredny.

W komentarzach pod recenzjami Black Widow często pojawia się zarzut, że jest to film ”przeleżany”, wpuszczony dwa lata za późno. Miał rozpocząć tzw. Fazę czwartą w uniwersum Marvela, i choć nakręcony zanim rozpoczęto produkcję seriali, to kolejne przesunięcia premiery poskutkowały tym, że trafił do widzów właściwie jako czwarta produkcja, zaraz po serialach WandaVision, Falcon and the Winter Soldier, oraz Loki. W rezultacie seriale te dały widzom przedsmak tego, czego można się odtąd po Marvel Cinematic Universe spodziewać. 

Najnowsze seriale tylko częściowo spełniły oczekiwania widzów, a o entuzjazmie i pozytywnych reakcjach – jak w przypadku Mandaloriana – Marvel może tylko pomarzyć. W ocenie przeciętnego widza są to widowiska nudne, przeładowane cgi, przegadane, a przede wszystkim moralizatorskie, na których czuje się on jak na wykładach z najnowszych socjo-politycznych trendów na uniwersytecie Ivy League.

Serialowi Falcon and the Winter Soldier zebrało się chyba najwięcej bęcków. The Plotka głosi, że istnieje coś w rodzaju znacznika o nazwie TOTS (tune out time stamp), który sygnalizuje, w którym momencie emisji widzowie tracą zainteresowanie programem i zmieniają kanał. Funkcja ta pomaga w identyfikowaniu tych momentów czy scen w danej produkcji, od których widzowie z tych czy innych powodów się odbili. W F&WS była to scena, w której biały gliniarz próbuje wylegitymować postać graną przez czarnego mężczyznę (Anthony Mackie). Ta wrzutka spod znaku Black Lives Matter (a jest ich w tym serialu wiele) nie przypadła do gustu widzom, i ponoć aż 80% zmieniło kanał dokładnie w tym momencie.

Tutaj The Plotka się kończy, a zaczynają realia prawdziwsze niż życie na grajdołku zwanym Twitter – otóż reżyserka Lokiego, Kate Herron (która sama jest biseksualna), wyznała tamże dumnie i szumnie, że uczynienie z Lokiego postaci multipłciowej było dla niej celem samym w sobie. Nic to – dobry scenariusz, furda – żywe, wyraziste postacie, plewy – wartka akcja i porywające dialogi (które są w tym serialu długie, nudne i źle napisane). Splunąć na zgodność postaci Lokiego z komiksowym pierwowzorem czy wcześniejszymi filmami. 

Twórcy tacy jak Herron zatrudniani obecnie przy dużych, prestiżowych projektach od Marvela czy DC często nie mogą się poszczycić ani doświadczeniem ani większymi sukcesami w branży. Nadrabiają deficyty kompromitującymi wpadkami, które obnażają ich kompletny brak znajomości materiału źródłowego, nad którym przyszło im pracować, oraz, o zgrozo, niechęć czy wręcz odrazę do kanonu.

Scenarzystce WandaVision i Black Widow Jac Schaeffer wymsknęło się w Deadline, że komiksów to ona nawet nie potrafi czytać, bo ich treść jest dla niej trudna do zrozumienia a układ paneli na stronicy zbyt skomplikowany. Za to za młodu zaczytywała się obsesyjnie w “Entertainment Weekly”.

 W wywiadzie dla Inverse powiedziała: “Nie interesuje mnie podążanie za kanonem, jeśli jest on w jakikolwiek sposób dyskryminujący, lub gdy narusza mój własny system wartości”.

Patentowanym ignoramusem, jeśli chodzi o universum Marvela okazał się showrunner The Falcon and The Winter Soldier Malcolm Spellman. W wywiadzie dla “Inverse” na pytanie o dalsze losy Steva Rogersa czyli Zimowego Żołnierza po zakończeniu Avengers: Endgame powiedział: ”Marvel mi nie powie, co się stało ze Stevem, więc nie mając tej wiedzy, podczas pisania scenariusza mieliśmy wolną rękę”. 

Popkulturowa ikonografia ulega obecnie agresywnej dekonstrukcji, kanon jest reinterpretowany, klasyczne postacie marginalizowane czy wręcz usuwane z produkcji, a ich geneza i bogate dziedzictwo wyśmiewane i umniejszane, gdyż są to jedynie relikty opresyjnej, rasistowskiej i seksistowskiej przeszłości. 

Kevin Feige, który dyryguje w Marvelu, w wywiadzie dla Variety z kwietnia br. wyłożył klarownie, że prerogatywą podczas produkcji The Eternals, która ruszyła jeszcze zanim znaleziono odpowiednią osobę na stanowisko reżyserskie, była zamiana płci, rasy i preferencji bohaterów względem ich komiksowych pierwowzorów. 

Z kolei w wywiadzie dla Rolling Stones z maja ub.r. przyznał, że Dr. Strange został wycięty z serialu WandaVision, gdyż byłby kolejnym “białym kolesiem, który uczy kobietę posługiwania się mocą”.

To Feige podjął decyzję o usunięciu z Black Widow krótkiej sceny z udziałem Tonego Starka, gdyż Natasha Romanoff, czyli tytułowa Czarna Wdowa, doskonale radzi sobie sama i nie potrzebuje chłopców z ferajny, tj. Avengersów, do pomocy. Faktycznie, swoją obecnością mogliby uszczknąć co nieco z atencji widzów, która należy się wyłącznie tym silnym, niezależnym kobietom. 

Albo nie daj Bóg przypomnieć, jakie to były świetne, wyraziste, pełne męskiego uroku postacie, co się przełożyło wprost proporcjonalnie na ogromny sukces finansowy serii o Avengersach oraz sympatię miłośników kina. Niestety, w żyłach zamiast sojowego latte płynie im 95% testosteron, a specjaliści od PR-u upierają się od ładnych paru lat, mniej więcej od premiery kobiecego Ghostbusters z 2016 roku, że takie rzeczy nie prezentują się obecnie najlepiej podczas okołopremierowych akcji promocyjnych. A że w Mandalorianie Luke Skywalker się jednak pojawił i świat oszalał? Ups, wypadek przy pracy. Albo wyjątek potwierdzający regułę. 

Najnowsze seriale z uniwersum MCU ostatecznie tylko częściowo spełniły oczekiwania widzów, pozostawiając wielu z uczuciem zmęczenia marką. Pijarowcy zakręcili się więc ostro przy przystawkach, i podczas akcji promocyjnej Black Widow w mediach sypnęli od serca solą tej ziemi, czyli feminizmem i rolą kobiet w popkulturze. 

W recce w IndieWire czytamy: “Czarna Wdowa nie tylko zdaje śpiewająco test Bechdel; film wprawia mężczyzn w zakłopotanie i pokazuje, gdzie ich miejsce”. 

Czyli leżeć, biedne zwierzę, leżeć, gdy na ekranie następuje efektowne zbliżenie na opięty czarnym kombinezonem tyłek Scarlett Johansson.

Time w recenzji pochyla się nad nieszczęsną Czarną Wdową, będącą od dekady pod ostrzałem spojrzeń śliniących się do niej współtowarzyszy – mizoginów, i która w ośmiu filmach* musi dopiero wywalczyć sobie należne jej miejsce w superbohaterskim pantonie Marvela “zdominowanym przez zbyt wielu białych mężczyzn o imieniu Chris”. Lecz od teraz Marvel obiecuje poprawę i w erze postMeToo wybudować postaciom kobiecym pomnik trwalszy niż ze spiżu, czyli uczynić kobiety centrum wszystkiego.

W recenzji czytamy dalej: ”[Black Widow] oznacza nowy rozdział dla jednego z najbardziej dochodowych studiów filmowych, w którym kobiety nareszcie na nowo definiują pojęcie hitu kinowego dla milionów widzów na całym świecie.” 

Gwiazda Black Widow, Scarlett Johansson w wywiadzie dla “Glamour Magazine” na Youtube powiedziała: “Jesteśmy umniejszane, niedoceniane, niedowartościowane, słabo opłacane.”

 I mówi to aktorka, która od kilku lat z rzędu zajmuje pierwsze miejsce na liście najlepiej zarabiających kobiet w szołbiznesie, z majątkiem szacowanym na 165 mln dolarów. Aktorka powiedziała również, że jej matka powtarzała jej zawsze, że równe wynagrodzenie jest częścią walki z trwającym “od tysięcy lat” niesprawiedliwym traktowaniem kobiet w społeczeństwie. Matka Scarlett Johansson jest producentką filmową, więc Scarlett musiała tą feministyczną frazeologią a’la Hollywood nasiąknąć od małego. Nie dziwi zatem, że terminy takie jak “sukces kasowy” czy “oglądalność”, kojarzone dotychczas z aktorami płci męskiej, są w jej pojęciu listkiem figowym dla seksizmu, który systemowo uniemożliwia kobietom bycie liderkami box office’u. 

Promując Black Widow Scarlett Johansson uprawia politykę grubej kreski, czyli całkowicie odcina się od wizerunku seksbomby, który ewidentnie nie był dla niej problemem jeszcze kilka lat temu, oraz od wypowiedzi, które ściągnęły gromy na jej śliczną główkę ze strony środowisk LGBT w 2018 r. za przyjęcie roli osoby transpłciowej w filmie Rub & Tug (z której w wyniku ostrej krytyki ostatecznie zrezygnowała, a sam film poszedł na żyletki), oraz Amerykanów azjatyckiego pochodzenia za “whitewashing” w filmie Ghost in the Shell.

Duch czasu – albo specjaliści od PR-u, z którymi Scarlett musiała odbyć długa i szczerą rozmowę – niewątpliwie skłonił ją do wygłoszenia powyższych postulatów, gdyż obecnie w dobrym tonie jest epatowanie nowo odkrytym feminizmem przez gwiazdy wszystkich płci, wypieranie się własnej atrakcyjności i seksapilu, które w przypadku wielu gwiazd w pierwszym rzędzie przyczyniły się do ich sukcesu w branży filmowej, oraz zawstydzenie własnym bogactwem i uprzywilejowaniem.

ScarJo może teraz strzelić obcasami i odmaszerować, aż do następnej promocji kolejnego filmu, za który skasuje znowu 20 zielonych milionów. 

Na polskim podwórku postulaty głoszone przez Johansson zostały zgrabnie powtórzone w odcinku MovieSię na portalu Filmweb poświęconym m.in. Czarnej Wdowie. Redaktorka Dorota Kostrzewa powiedziała:

“Co mnie uderzyło, to liczba kobiet, dziewcząt na ekranie. Jeśli mamy wierzyć, że kino w jakiś sposób wychowuje młodą publiczność, to to jest świetna rzecz, bo przyzwyczaja widzów, że dziewczyny mogą być na ekranie, może ich być nawet więcej niż chłopaków i to się będzie dobrze oglądało. Dlatego mam taką wielką nadzieję, że oswajanie z dziewczynami na ekranie kiedyś doprowadzi do tego za kilka lat, że nikt nie będzie się już przyczepiał, że nie może oglądać filmów z damskim aktorem [sic!]”.

Użytkownicy portalu w sekcji komentarzy byli bezlitośni: “WTF? Ellen Ripley pozdrawia”, oraz: “a Sarah Connor śle pocztówkę :).” Kusi, żeby skomentować rymowanką: “Sarah Connor śle pocztówkę, Ellen Ripley atomówkę, a Michelle Pfeiffer w lateksowym wdzianku pręży się na kocim posłanku”.

Moje rymy nieznośnie zgrzytają, wiem, jednak czytając recenzje Black Widow, czy innych filmów i seriali z silną reprezentacją kobiecą przed i za kamerą, uderzył mnie fakt, że recenzenci w mediach branżowych pomijają te trzy klasyczne heroiny kina całkowitym milczeniem, jakby nie zasługiwały one nawet na małe rymowane epitafium. Pani Dorota Kostrzewa także je przemilcza.

W Shreku 2 jest scena, w której Wróżka Chrzestna tłumaczy Shrekowi, że nie ma księżniczek i happy endów dla ogrów. W kolorowych bańkach recenzentów z pism branżowych i mediów społecznościowych nie ma miejsca dla przestarzałej Sarah Connor, ani dla Ellen Ripley, dla Michelle Pfeiffer w roli Kobiety Kot, dla agentek Dany Scully i Clarice Starling, Kate z Lostów, Lisbeth Salander czy Grace Jones w Conanie i Bondzie. 

Nowe pokolenie, “młoda publiczność”, ma być oswajane z wzorcami nowej kobiecości prezentowanymi w produkcjach w rodzaju Black Widow. A poczciwi popkornożercy, którzy nowe socjo-polityczne trendy mają zwyczajnie gdzieś, mogą co najwyżej wylewać swoje żale w komentarzach w mediach społecznościowych, innymi słowy pisać na Berdyczów.

Albo nie dokarmiać potwora, czyli zamknąć portfele na cztery spusty. I wielu już to zrobiło, skutkiem czego w drugim weekendzie wyświetlania Black Widow straciła 67% przychodu przy kasach biletowych i stała się pierwszym filmem z uniwersum MCU, który poniósł tak dotkliwą klęskę w box offisie.

Na chwilę obecną (końcówka sierpnia) Black Widow zarobiła na świecie niecałe 400 milionów dolarów (z pominięciem Chin, które do tej pory nie dopuściły filmu do dystrybucji na tamtejszym rynku), zatem o sukcesie finansowym nie może być mowy. 

Oliwy do ognia dolał pozew sądowy wystosowany przez Scarlett Johansson przeciwko Disneyowi o złamanie kontraktu poprzez udostępnienie Black Widow do dystrybucji jednocześnie w kinach i na swojej platformie Disney Plus. Obie strony idą na noże. Disney w odpowiedzi nazwał Johansson chciwą suką, używając oczywiście odpowiednio skomponowanej, gładkiej jak jedwab korporacyjnej frazeologii. 

Fani franczyz** spod znaku Disneya i Marvela szykują już popcorn i piwo, bo nic tak nie cieszy kinomana traktowanego przez Hollywood po macoszemu od co najmniej dekady, jak odrobina schadenfreude sponsorowana przez gigantyczny mediowy konglomerat, który przecież jeszcze kilka tygodni temu ustami recenzentów w pismach branżowych obiecywał wynieść kobiety na postumenty. 

Faza czwarta Marvel Cinematic Universe zbliża się do finiszu, a filmami Shang-Chi and the Legend of the Ten Rings i The Eternals widzowie będą sobie mogli przepłukać usta przed zaplanowaną na przyszły rok filmową ekstrawaganzą, czyli marvelowską Fazą No. 5. 

Prognostyki na przyszłość są jednak dość nieciekawe. Cóż z tego, że w The Eternals pojawi się sama Angelina Jolie, a film wyreżyserowany został przez laureatkę Oscara Chloé Zhao, skoro produkcja ta najprawdopodobniej w ogóle nie zostanie dopuszczona do dystrybucji w Chinach. Ani Black Widow, ani Shang-Chi. Ten ostatni jest chyba szczególnie bolesnym cierniem w zadku Myszki Miki, gdyż nakręcono go głównie z myślą o rynku chińskim. Niestety, zajawka filmu została dość chłodno przyjęta przez chińską publiczność, która stwierdziła, że chińska kultura jest w nim przedstawiona w sposób stereotypowy i rasistowski, natomiast aktorzy występujący w tym filmie są brzydcy. Chiński człowiek to też człowiek, i lubi popatrzeć sobie czasem na coś ładnego, tymczasem Marvel mu tego odmówił. 

Przeciętny Chińczyk poczucie dumny ma, bo ma, dlatego wypowiedzi Chloé Zhao sprzed dekady, w których reżyserka krytykuje komunistyczny rząd, zostały bardzo źle przyjęte i raczej nie należy się spodziewać, by film The Eternals kiedykolwiek trafił na tamtejszy rynek. Jako oznaka słabości w Państwie Środka zostały przyjęte żenujące przeprosiny Johna Ceny, któremu zapomniało się w jednym z wywiadów promujących Fast & Furious 9, że Tajwan jest częścią Chin, a nie niezależnym państwem. 

Chiński rynek zamyka się powoli na hollywoodzkie produkcje, zwłaszcza ze stajni Disney-Marvel. Od premiery Avengers: Endgame w kwietniu 2019 r. żaden film spod znaku Myszki Miki nie został dopuszczony do dystrybucji na tamtejszy market. Nie wygląda, żeby Chińczycy jakoś się tym zbytnio przejmowali. Są zajęci pichceniem własnych dań filmowych bijących kolejne rekordy ichniego box office’u, podczas gdy Marvel et consortes nalewa widzom zupę, w której pływa mucha.  

* nie licząc Captain Marvel z 2019 r.

**Marvel z całym swym bogatym pakietem tytułów, jak Iron Man, X-Men, Avengers itp., został zakupiony przez Disneya w 2009 r.

Więcej tu: Popkulturowy Spam – Blog dla zmęczonych Hollywood (wordpress.com)