Tolkien w grobie się przewraca - Elon Musk

Gdy w 3319 roku Drugiej Ery Sauron piękny i straszny zwiódł na pokuszenie Númenorejczyków starym jak świat “byście byli jak bogowie”, ci czym prędzej wybudowali potężną flotę, jakiej dotąd w Śródziemiu nie widziano, i wyruszyli na podbój Valinoru. 

Nie jest pewne, czyim podszeptom uległ Jeff Bezos od Amazona, który ponoć podczas kwartalnego zebrania inwestorów spojrzał na nieszczęśników okiem Saurona i głosem nieznoszącym sprzeciwu oznajmił: “Pragnę, byśmy mieli naszą własną Grę o Tron”. 

A że słowa mają moc sprawczą, zwłaszcza poparte budżetem, o jakim w historii platform streamingowych nikomu się dotąd nie śniło (250 milionów dolarów na zakup praw do ekranizacji plus 465 mln na realizację pierwszego sezonu Pierścieni Władzy), toteż widzowie już we wrześniu br. będą mogli przekonać się, jak wiernie amazonowa wizja Śródziemia koresponduje z tolkienowskim oryginałem. 

Kto czytał Silmarillion ten wie, czym się skończyła wyprawa naiwnych wyspiarzy i jaka to była piękna katastrofa. Kto natomiast śledzi popkulturę, tak gdzieś od premiery babskiego Ghostbusters z 2016 r., ten z dużą dozą prawdopodobieństwa może już teraz założyć, że serial i jego twórcy są już właściwie na kursie kolizyjnym z rozwścieczonymi do czerwoności fanami Tolkiena. Ci bowiem po emisji pierwszej zajawki serialu pokazali Bezosowi od Amazona wielki tłusty środkowy palec. 

Fandom kontra “fandom”. 

Fani różnorakich franczyz, traktowani w Hollywood od co najmniej dekady jak gorący kartofel, wyrobili w sobie skrajną nieufność, jak mięsień, o istnieniu którego nie mieli pojęcia, wobec sloganów marketingowych typu adaptacja, reboot, sequel, prequel, itp. 

Fanowskie wotum nieufności zmaterializowało się pod pierwszym spotem reklamowym serialu w postaci cytatów z Tolkiena we wszystkich językach świata, że zło nie potrafi tworzyć, a jedynie wypaczać i niszczyć, oraz od gandalfowego “You Shall Not Pass!”, a sama zajawka została wysłana z powrotem w niebyt, skąd przypełzła, prosto w objęcia Balroga. 

Fani cytowali również Petera Jacksona, który pracując nad swoją trylogią pozostał w pewnym sensie w cieniu własnego dzieła, prywatne poglądy i opinie chowając do kieszeni, gdyż postawił przede wszystkim na zgodność adaptacji z książkowym pierwowzorem. W efekcie takiego podejścia do adaptacji powstało dzieło, może nawet arcydzieło, które w ogóle się nie zestarzało i zachwyca do dziś. 

Mnóstwo adekwatnych do sytuacji komentarzy wywołała akcja promocyjna Amazona, w której super duper fani Władcy Pierścieni, zebrani w zamku na Majorce, rozpływają się w zachwytach nad zaprezentowaną im po raz pierwszy zajawką serialu. Okazało się bowiem, że ci “superfani” są w rzeczywistości przebierańcami, pozerami wziętymi z łapanki, jaką Amazon urządził w mediach społecznościowych. Wyszło na jaw, że na swoich blogach czy kanałach na YouTubie nie zamieścili nigdy żadnego kontentu mającego cokolwiek wspólnego z Władcą Pierścieni. 

Ich znajomość tolkienowskiego uniwersum okazała się znikoma, mniej więcej na poziomie wiedzy przeciętnego popkornożercy, w dodatku zagłuszyło ją trajkotanie o różnorodności, inkluzywności i reprezentacji. Jeden z nich, Joel Rochester, zaoferował się nawet, że przeciągnie Saurona na jedyną prawilną, tj. tęczową stronę mocy.

Nietrudno zgadnąć, że ta amazonowa “drużyna influencerów” z ochotą i dobrowolnie podąża za wyznaczoną im zawczasu linią partyjną, którą jest polityka inkluzywności ogłoszona przez Amazon urbi et orbi w lipcu 2021 r. 

Cóż owa polityka oznacza dla twórców pragnących pod auspicjami Amazon Studios zrealizować jakiś projekt? Ano to, że jeśli scenarzyście czy reżyserowi zamarzy się poważna historia o wikingach czy o przygodach rycerzy króla Artura, to o osadzeniu opowieści w spójnych z historią i mitologią dekoracjach delikwent może już na wstępie zapomnieć. 

Najświeższym przykładem tej politpoprawnej rewolucji w popkulturze jest serial Anne Boleyn od brytyjskiej stacji Channel 5, gdzie w tytułową rolę wcieliła się Jodie Turner-Smith, piękna, utalentowana i jak najbardziej hebanowa. Czy Vikings: Valhalla od Netflixa, w którym roli jarla wikingów Haakona Sigurdssona, postaci historycznej, nie ośmielono się powierzyć mężczyźnie w ogólności, a aktorowi w typie Alexandra Skarsgårda w szczególności (zamiast tego aktora można zobaczyć w filmie The Northman, który zbiera znakomite recenzje).

Żeby zatrzeć złe wrażenie po wpadce, jaką był spęd pozerów na Majorce, Amazon zorganizował na uniwersytecie oxfordzkim specjalny pokaz 20-minutowego fragmentu pierwszego odcinka serialu dla przedstawicieli tolkienowskiej społeczności z całego świata. Był to prawdziwy crème de la crème pośród tolkienowskiej braci, starannie wyselekcjonowana grupa dyplomowanych tolkienistów, pisarzy, blogerów oraz influencerów z YouTuba i Tik Toka.

A pośród nich ani jednej z tych zbłąkanych owieczek, które w tych samych mediach społecznościowych dzieliły się swymi obawami i wątpliwościami. Takim czarnym owcom, znanym szerzej jako “toksyczny fandom”, systemowo odmawia się dostępu do ekskluzywnych materiałów, pokazów przedpremierowych, wywiadów z gwiazdami. 

Zapraszając do PR-owego tanga jedynie osoby bez skłonności do wychylania się przed szereg lub wyrażania niepopularnych opinii, Amazon nadał im tym samym certyfikat autentyczności.

Natomiast odmawiając prawa głosu sceptycznie nastrojonej części fandomu, oraz przypinając im w maistreamowych publikacjach łatkę niebezpiecznych radykałów, Amazon stworzył na własny użytek Bogeymana, czyli straszak na przeciętnych popkornożerców, którzy mają się go bać, unikać, nie słuchać i nie oglądać na YouTube czy Tik Toku.

Za ten tak bardzo pożądany dostęp, tzw. “access”, wyróżnieni przez Amazon super fani gotowi byliby sprzedać własne matki. Warunek jest w sumie tylko jeden – pisać dobrze, lub nie pisać wcale.

Żurnalista i podkaster w jednym, Dany Roth, przyznał szczerze kilka lat temu, że żeby być z gwiazdami i wielkimi wytwórniami na przyjacielskiej stopie, trzeba je traktować ulgowo i nie zadawać trudnych pytań, jedynie te polukrowane. Do tego wymagany jest specyficzny typ osobowości, który ułatwia łganie jak z nut tak, że nawet powieka nie drgnie.

W jednym z podkastów Roth zdradził, jak działają tzw. “access media”. Powiedział, że dla kliknięć i wyświetleń każdy, kto się zajmuje dziennikarstwem rozrywkowym, musi czasem przymknąć oko, zastosować taryfę ulgową. “Wszyscy muszą to robić. Jeśli film mi się nie podobał, nie napiszę o tym. Albo aktor zachował się nietypowo, a ty nie chcesz o tym pisać. W naszej branży każdy, kto należy do tzw. ‘access media’, musi wybrać po której stronie barykady stanąć”. 

Przyglądając się nawet pobieżnie taktyce marketingowej Amazona, można dojść do wniosku, że zachwyty “drużyny influencerów” oraz pochlebne artykuły w prasie branżowej są typową PR-ową ustawką, obliczoną na zwabienie widowni przed telewizory nazwiskiem Tolkiena i nostalgią za Władcą Pierścieni oraz na wzrost liczby subskrypcji Amazon Prime. 

Na ringu pozostał ostatni uczciwy zawodnik, tj. fandom, a przynajmniej ta jego część, która, przyczajona w enklawach, pomijana, wymykająca się cenzorom na platformach społecznościowych, nie ustaje w szczerym do bólu wykrzykiwaniu niezgody na zawłaszczanie i upolitycznianie kolejnej kultowej marki.